Strona główna | Mapa serwisu | English version  
*Ciekawostki
Strona 1 > Olkusz > *Ciekawostki
»  Tajemnicze drzwi na "Diablej Górze"
      Miejscowi opowiadają, że tam na wierzchu góry są żelazne drzwi, ukryte wśród gęstych krzaków. Drzwi te prowadzą podobno w głąb do jakiegoś podziemnego lochu, który ciągnie się daleko pod ziemią, aż pod sam Olkusz, do ruin starego kościoła i tam wśród tych ruin znajduje się ukryte wyjście. Podobno gdy Turcy szli pod Wiedeń, loch ten został z rozkazu konsystorskiego wykopany dla przechowania licznych skarbów i wot kościelnych, drugi zaś rozwidlający się tuż u nasady - jako schron dla ludności miasta i okolicznych wsi, w których pozostali jeno starcy oraz kobiety i dzieci, gdy wszyscy młodzi mężczyźni poszli bronić kraju przed Turkiem.

Ludzie opowiadają, że było takich dwóch sług biskupich, którzy najwierniejszymi będąc, oni jedynie przy chowaniu skarbów kościelnych pomagali, wiedząc gdzie, co i jak leży.
Potem każdy z nich myślał na osobności o tej wspólnej tajemnicy i głowił się nad tym chciwie, jakby się tam cichcem dostać do tego lochu i nabrać klejnotów i talarów złotych, aby z nimi pójść w świat i żyć w dostatku i bogactwie. Podobno raz pchani podobną pokusą, bo ich już pewnie sam diabeł tak kusił, nie wiedząc jeden o drugim, wybrali się pewnej burzliwej nocy do lochu po skarby.

Gdy jeden doszedł pierwej do miejsca gdzie pod ziemią stały zakopane skrzynie z klejnotami, chciwie jął gorączkowo rozgrzebywać ziemię, chcąc się dostać do kosztowności. Wykonując tę pracę wgłębi ciemnego lochu, z włosem zjeżonym ze strachu i zlany potem, odrzucał szybko łopatą ziemię, gdy wtem światło latarki z sykiem zgasło.

Przerażony sługa znalazł się nagle w niesamowitych i okrutnych ciemnościach, próżno bowiem usiłował zapalić światło po raz drugi, żadną miarą mu się to jednak nie udawało. Ogłupiały i zmęczony siadł wreszcie na rozgrzebanej ziemi i siedział długo nie wiedząc w ciemnościach w którą stronę się zwrócić, gdyż zapomniał ze strachu z którego końca przyszedł, a loch w tym miejscu rozgałęział się właśnie w trzech kierunkach, z których dwa nie wiadomo gdzie prowadziły. Gdy chaotyczne i niesamowite myśli jęły mu przewalać się przez mózg, usłyszał odległe dudnienie, którego odgłos zbliżał się coraz bardziej do niego.

Przerażony tym odgłosem, który w długim i ciemnym lochu nabierał jakiegoś szczególnego echa, począł się trząść na całym ciele, a w końcu nie panując nad swymi nerwami, krzyknął ochrypłym głosem:
- Co za diabeł w tym lochu siedzi i piekielne tańce wyprawia?!
Odezwał się na to z dala głos w ciemności:
- Jeśli jesteś człowiekiem z krwi i kości, użycz mi światła, bo moja latarka nijak zapalić się nie da i ozwij się raz jeszcze - wołał ten sam głos z oddali - abym wiedział, w którym znajdujesz się miejscu, bo błąkam się tutaj w ciemnościach, a zapomniałem z której strony przyszedłem i w której stronie jest wyjście.

Pierwszy sługa, który prawie że siedział na wieku skrzyni z klejnotami, już wołał w stronę skąd głos dochodził:
- Tutaj jestem, tutaj, hop, hop... - gdy kroki potykającego się drugiego człowieka zaczęły się coraz bardziej przybliżać, pierwszy sługa dalej wciąż wołał, aż wreszcie spotkały się dwa ludzkie cienie, a raczej wyczuły swą obecność, nie wiedząc jednak kim są, bo obaj z przerażenia nie poznawali wzajem swoich głosów.

Wycieńczeni i przerażeni, drżący z wilgoci idącej z lochów, przy tym zmęczeni, zaczęli jednak wspólnie przeklinać swój los, gdyż szukanie wyjścia pomimo wysiłków w tym, czy odwrotnym kierunku nie zdało się na nic. Gdy tak chodzili tam i z powrotem niezliczoną ilość godzin, zaczęli się sobie zwierzać, że przyszli po ukryte w lochu skarby.
- A więc bierz - mówił pierwszy - skarby są tu w skrzyniach, o macaj, widzisz tu leżą, może ci te klejnoty drogę oświecą - drwił z niego.
- Ty przecież też kraść przyszedłeś, tyś pierwszy tu przybył - wołał nie panując nad nerwami drugi.
- Ja kraść przyszedłem? - krzyczał już w szale pierwszy - to oni kradli w biały dzień, oni... słyszysz? te szanowne świętoszki! Te przeklęte skrzynie sam diabeł teraz pilnuje i nie da ruszyć, bo to jego, jego skarby! Na pocie ludzkim i łzach nieraz zbierane! On takie lubi, ten szatan, a tyś pewnie jego sługa, jego wysłaniec z piekieł - wołał już z pianą na ustach, czając się cicho ku niemu, gdyż rozum mu się już mieszał.

- Tyś przyszedł mnie pilnować, abym skarbów nie ruszał? Ale i ty nie weźmiesz nic! Nic! Nie weźmiesz, nie dotkniesz się - charczał ochryple przesuwając się kocim ruchem coraz bliżej.
- Ty szatanie! Mnieś przyszedł zniszczyć, nie dam się, ubiję! - Bełkocząc już ostatnie zdanie jak wariat skoczył ku drugiemu cieniowi, a złapawszy namacaną postać; jął rękoma zaciskać coraz mocniej gardło schwytanego i w nieświadomym już szaleństwie jego głową o ścianę lochu...

Próżno nieszczęsny ostatnimi siłami próbował wyrwać się z rąk wariata, palce na jego szyi zaciskały się coraz bardzie oczy wypadały z orbit, a tłuczenie głową o ścianę przyspieszyło jego zgon. W chwilę zaś później miast głowy w rękach szaleńca pozostała tylko bezkształtna masa. Morderca rozbił sobie głowę o ścianę, lecz długo przedtem jeszcze w podziemiach słychać było jego dzikie wrzaski i ryki.

Dziwić się teraz, że tu straszy i zawodzi? To wszystko prze te skarby!...
Strona ostatni modyfikowana dnia : 6. VI . 2006r o godzinie 20:26.